O bełkowskim kosciółku...

O bełkowskim kosciółku...

Nie ma Bełku bez św. Marii Magdaleny i nie ma tego kościoła bez Bełku. To oczywiście pewien skrót myślowy, który jednak każdej osobie związanej z tą miejscowością i świątynią powinien wydać się oczywisty. Kościół ten bowiem to pewien symbol, znak rozpoznawczy wsi i jej społeczności.

Wpisując w, jakże popularną ostatnio, wyszukiwarkę Google słowo Bełk, przy większości odsłon pojawia się właśnie kościół, zjawisko to na tyle silne, że inne strony wydają się marginaliami. Podobnie jest z pocztówkami. Obecnie w zasadzie się ich nie wydaje, ale z epoki popularności kartki pocztowej (XIX/XX w.) pochodzi kilka widokówek z Bełku. Na każdej z nich króluje charakterystyczna, niezmieniona właściwie do dziś, bryła kościoła. Każdy, kto choć raz odwiedzi, bądź nawet zobaczy bełcki kościół, zrozumie ten fenomen. Bo tutaj nie chodzi tylko o zwykłą świątynię, chodzi o pewien duch miejsca (jak to pięknie ujmuje łacina - genius loci!), który ta świątynia wraz ze swoim otoczeniem wytwarza.

Najbardziej lubię patrzec na bełcką światynie z drogi wiodącej do Czerwionki. W pejzażu widocznym stamtąd rysują się charakterystyczne cebule wieży i sygnaturki kościoła (skądinąd wspaniały przykład zaabsorbowania baroku przez drewnianą architekturę ludową) wyłaniające się zza zarośli i zagajników, porozrzucanych po pofałdowanej powierzchni pól uprawnych oraz mokradeł zajmujących dolinę Bierwaki - lokalnej rzeki, a w zasadzie większego potoku. Nie sposób, aby kogoś zauważającego to przedziwne zjawisko po raz pierwszy widok ów pozostawił obojetnym.
 
Nam, co dzień z nim obcującym, niestety spowszedniał. Spowszedniał na tyle, że dopiero ostatnio, uświadomiwszy sobie jego niepewność i ulotność, zaczęliśmy się nim zachwycać po wtóre. Gdybym opisać miał Bełk komuś, kto nigdy o wiosce nie słyszał, pokazałbym mu właśnie ten widok. I sądzę, że byłoby to dobitniejsze niż cokolwiek innego, nie wyłączając wielogodzinnego rozwodzenia się nad urokami tej miejscowości.

Bo właśnie ten widok to mój Bełk - ten, który jest mi najbliższy i z którego wyszedłem. Nie ma zaś tego widoku bez cebul kościółka, a samego kościółka bez tego widoku. Wyrwany z charakterystycznego pejzażu kosciół już na zawsze pozostanie atrapą. Podobnie rzeczony pejzaż wyda się dziwnie kaleki, pozbawiony magii. Zaś mój Bełk zacznie istnieć tylko we wspomnieniach i na fotografiach, mając coraz mniej wspólnego z Bełkiem realnym.

Oby więc nigdy do okaleczenia tego widoku nie doszło.

Sam kościół jest ciekawym przykładem drewnianej architektury sakralnej, niegdyś tutaj dominującej, obecnie zaś zanikającej i zdziesiątkowanej. Wiele kościołów drewnianych uległo unicestwieniu w okresie, kiedy ochrona zabytków i pojęcie dziedzictwa kulturowego jeszcze nie istniały, sporo innych zaś zostało, pod przymusem chwili i okoliczności, przeniesionych w miejsca, gdzie najczyściej utraciły swój dawny urok, nie wspominając nawet o wartości historycznej czy artystycznej.

Kosciół bełcki to właściwie schyłkowa faza tej drewnianej architektury, pewne przedpole budownictwa murowanego, które od początków XIX. stulecia miało zdominować nasz region. Już w samej bryle drewnianej świątyni można dostrzec pewną nietypowość, mianowicie łączy ona w sobie elementy klasycznej architektury drewnianej z silnymi wpływami budownictwa murowanego, głównie barokowego, którym oddziaływały okoliczne centra kultury. Z charakterystycznych elementów budownictwa drewnianego mamy tutaj zrębową konstrukcję nawy i prezbiterium (które jest zamknięte trójbocznie, nie zaś jak w niektórych starszych świątyniach płasko), słupową wieżę z charakterystyczną nadwieszoną izbicą, plan świątyni oraz kryte gontem daszki wokół nawy - tak zwane soboty. Te ostatnie służyły przybywającym z daleka parafianom jako schronienie przed niepogodą w momencie, kiedy świątynia była przepełniona i są jednym ze znaków rozpoznawczych drewnianej architektury sakralnej.

Wpływy budownictwa murowanego wykazują zaś pseudokolebkowe sklepienia oraz hełmy wieży i sygnaturki - co prawda drewniane i kryte gontem, wiernie jednak i w pełni udanie odwzorowujące jakże typowy dla baroku hełm baniasty. W dość licznych kościołach drewnianych z okresu, kiedy powstawał bełcki takie hełmy się pojawiały, jednak tylko tutaj ich twórcy osiągnęli tak zachwycające proporcje, pozbawione właściwej dla sztuki ludowej nieudolności, skądinąd zresztą urokliwej. Świadczy to, podobnie jak niezwykłe wpasowanie świątyni w otoczenie oraz idealne wręcz proporcje budynku (jeszcze dzisiejsi architekci zachwycają się nimi!), o niebanalnym wyczuciu budowniczych drewnianego kosciółka i ich znajomości trendów panujących ówczesnie w architekturze.

Nie znamy dokładnej daty powstania kościoła. Nawet naukowe źródła są tutaj rozbieżne, jednak jako pewnik można przyjąć połowę XVIII wieku. Nie później niż 1753 (data na stropie zakrystii), nie wcześniej niż...no właśnie, tutaj pojawia się problem. Osobiście jako najbardziej wiarygodny czas powstania świątyni uważam lata 1745 - 1753 i takiej tez wersji będę się trzymał. Bądź co bądź, sama budowa miała miejsca za proboszczowania ks. Walentego Gumińskiego, zacnej i znanej wtenczas postaci. Kościół wydaje się dość jednorodny czasowo i stylistycznie, zatem przypuszczać należy, że wszystkie jego części (wieża, prezbiterium, nawa i zakrystia) powstały w podobnym czasie, prawdopodobnie wykonane przez tych samych rzemieślników. Jednak i tutaj pewnym być nie można.

Opis architektury świątyni powtarzany w większości źródeł fachowych (bądź też do tego miana pretendujących) wydaje się zwięzły i oczywisty - kościół drewniany, ludowo-barokowy, w konstrukcji zrębowy, z wieżą konstrukcji słupowej, zwieńczoną charakterystyczną kwadratową izbica, którą z kolei koronuje hełm baniasty, wokół kościoła soboty, na dachu również zwieńczona hemem baniastym sygnaturka. Nawa prostokątna, prezbiterium zamknięte trójbocznie, chór wsparty na dwóch słupach drewnianych. To wszystko prawda. Jednak nie sposób tym lakonicznym i z natury rzeczy średnio zrozumiałym żargonem uchwycić urody tej świątyni. Więc nie zajmujmy się nim. On jest istotny, czasami niezbędny, ale nie jest czymś najlepiej opisującym bełcką świątynię. Nie oddaje bowiem jej ducha, na który wpływ ma wiele czynników, w szczególności otoczenie. Bo wcale nie słowa i uczone terminy są tutaj najważniejsze, wiadoma sprawa.

Właśnie, otoczenie kościoła - niezwykle cenne i niepowtarzalne. Wokół świątyni rozciąga się uroczy stary cmentarz, swymi korzeniami sięgający pewnie średniowiecza, jednak z nagrobkami 'zaledwie' dziewiętnastowiecznymi. Pierwotne po prostu były zbyt ubogie, aby się zachować. Najstarsze z zachowanych pochodzą z pierwszej połowy XIX wieku i prezentują formę poziomej płyty, czasami ozdobionej empirowym motywem dekoracyjnym (urna, wokół której owinięty jest waż). Dalej mamy cały arsenał XIX - wiecznej rzeżby nagrobkowej - żeliwne neogotyckie krzyże (zmarłych z niemieckiej rodziny Martin - której to potomkowie do dziś w Bełku żyją!), złamaną kolumnę (pomnik Fryderyka Holtze, ufundowany przez najsłynniejszego chyba bełczanina - jego syna Richarda - lekarza, protestanta, wolnomularza i gorącego niemieckiego patriotę w pruskim duchu, człowieka niebywale zasłużonego dla rozwoju Katowic, uznanego za jednego ze współzałożycieli tegoż miasta. Obecnie - po latach przymusowego zapomnienia - postać Richarda Holtze znowu wydaje się atrakcyjna, toteż tym większa radość z posiadania tej - kontrowersyjnej pierwotnie - pamiątki), stele zwieńczone krzyżami (bardzo liczne) oraz stele zakończone półokrągło, bez zwieńczenia.

Poza wyżej wspomnianymi, na cmentarzu pomniki mają dawni proboszczowie (ks. Blaszczyk, ks. Kańczyk, ks. Doleżych), miejscowa szlachta (Mueller, Menzel, Szymonscy), dzieci Johna Baildona (Wiliam i Maria hrabina von Strachwitz de domo Baildon), nauczyciele (Ernst) i wreszcie miejscowi chłopi, przedsiębiorcy oraz rzemieślnicy (Raica, Pollok, Wodok, Spendel, Kluczniok). Napisy na pomnikach świadczą o wielokulturowej przeszłości wsi - regułą jest to, że na pomnikach warstw wyższych (szlachta, inteligencja) dominują napisy niemieckie, zaś na pomnikach włościańskich i rzemieślniczych - polskie. Jednak i od tej reguły są wyłomy - zdarza się nagrobek dwujęzyczny (Paulina Szymonski), natomiast imiona i nazwiska włościan najczęściej wypisane są w niemieckiej, urzędowej wersji (stąd też na przykład mój praprapradziadek na swoim polskojęzycznym nagrobku widnieje jako Karl Pollok).

Poza nagrobkami na cmentarzu okołkościelnym można dostrzec osobliwości przyrody - pomnikowy dąb szypułkowy i okazałe lipy - oraz historii - kamienny prastary mur i przytwierdzone doń żelazne kuny, obiekt niezwykle ciekawy dla historyków prawa.

Równie cenne jest dalsze otoczenie kościoła - XIX-wieczna kaplica na podobno średniowiecznym kopcu, wyznaczającym dawne centrum wsi (pierwotny Bełk rozciagał sie z południa na północ, nie ze wschodu na zachód!), rzekomo XVIII-wieczna plebania, dzisiaj niestety zrujnowana, swego czasu jednak będąca chyba pierwszym murowanym budynkiem w Bełku, ogród okalający plebanię, klasztor Sióstr Służebniczek, wreszcie osobliwe podmokłe łąki rozciągające się za kościołem, poprzecinane gdzieniegdzie urokliwymi zagajnikami. Dopełnieniem tego wszystkiego jest zaś majaczący w oddali garb góry Ramża z charakterystyczną stacją meteorologiczną na szczycie.

Unikalne jest otoczenie bełckiego kościoła. Podobnie jak samo wpasowanie w nie budynku. Na tyle unikalne, ze wręcz organicznie związane ze sobą są tutaj czynniki architektoniczny i przyrodniczy, wyrwanie kościoła z otoczenia stanowiłoby bowiem unicestwienie całej reszty kompozycji zabytkowo-krajobrazowej. Mówiąc szczerze, nie wyobrażam sobie takiej sytuacji. Szczególnie teraz, w XXI wieku, kiedy to widoki na utrzymanie zabytkowej świątyni są spore, zaś ochrona zabytków przeżywa swój renesans. Kiedy urokliwe wiejskie badź małomiasteczkowe miejsca i zabytki cieszą sie niebywałą popularnością i stanowią pole dla wielu ciekawych, czesto nowatorskich, inicjatyw. Niemożliwe wydaje się, aby w epoce, w której wreszcie doceniono dziedzictwo kulturowe mogło dojść do zniszczenia tego unikalnego zespołu. I oby rzeczywiście niemożliwym to było.

Wiadomo, zabytek taki wymaga odpowiedzialności i zainteresowania. Jego utrzymanie stanowić będzie pewien test dla lokalnej społecznosci, niewątpliwie. Jednak warto go podjać, gdyż obecnie mozliwości są duże (wszelkie programy, fundusze, premiowanie nowatorskich idei), a z początkowego wysiłku może wyniknąć spory kapitał. I radośc dla przyszych pokoleń. Bełkowianie muszą udowodnić, że zasługują na ten kościół. Jeżeli ze strachu przed jego utrzymaniem i opieką nad nim oddadzą go - znaczyć będzie, że nie zasługują. Wtedy żal będzie tylko zabytku i pięknego otoczenia, nie mieszkańców.

Niedawno, w ramach akcji mającej na celu zachowanie kościoła w Bełku, rozmawiałem ze znajomą z Gliwic, osobą dość znaną w wirtualnym świecie. Przedstawiłem jej pokrótce sprawę, pokazałem wreszcie zdjęcia przedstawiające kościół teraz, jak też symulacje jego wyglądu po ewentualnym przeniesieniu. Konkluzja była oczywista. Wiesz - napisała, mając na myśli kościółek - On pasuje tylko tu!

Nic dodać, nic ując. Bełk pozbawiony kościołka nie będzie już tym Bełkiem, którym jest teraz, a kościółek pozbawiony Bełku stanie się inną świątynią, architektonicznie znacznie mniej cenną i niezbyt wpasowaną w nowe otoczenie (a wpasowanie w otoczenie jest istotne, tworzy pewne dostojeństwo, które winno cechować świątynię!). Pozostaje więc mieć nadzieję, że się nie stanie. Że zostanie. Po prostu.