Mieszkaniec Bełku wyróżniony w konkursie „Na Skrzydłach Wyobraźni”
Corocznie uczniowie Zespołu Szkół Ponadgimnazjalnych w Ornontowicach biorą udział w konkursie „Na Skrzydłach Wyobraźni”, organizowanym przez bibliotekę szkolną I LO w Mikołowie. Jest to Powiatowy Konkurs Literacki na wiersz i małą formę prozą. Biorą w nim udział uczniowie szkół ponadgimnazjalnych powiatu mikołowskiego i okolic. W XII edycji konkursu Kamil Wójcik, mieszkaniec Bełku oraz uczeń klasy IV Technikum, kształcący się w zawodzie technik górnictwa podziemnego, został wyróżniony w kategorii Proza za opowiadanie pt.: „Jestem Tutaj”.
Poniżej przedstawiamy wyróżnioną pracę:
Autor: Kamil Wójcik
Godło: Endrinth
Jestem tutaj!
Było zimo, wiał wiatr świszcząc niemiłosiernie, a w domu ciepło,
wygodnie, pusto... Mróz trzymał, nie puszczał. Wcielił się w rolę
malarza, artysty z zapałem tworzącego piękną zimową scenerię, dekorując
drzewa, okna, krzewy. Słońce budziło się ospale, było jeszcze ciemno.
Trzask zamykających się antywłamaniowych drzwi kupionych w
szwedzkiej IKEI, ktoś wyszedł w pośpiechu, najwyraźniej spóźniony.
- Tata - powiedziała niepewnie mała Hania, okryta szczelnie różową kołdrą, w pękającym od ogromu zabawek pokoju.
Długo to nie trwało, po chwili drzwi ponownie oznajmiły wyjście, tym razem ciszej, delikatniej, z wyczuciem.
- Mama - tym razem głos dziewczynki był o wiele cichszy, pełen żalu i
smutku. Na myśl przychodziły czasy, kiedy mama nie pracowała. Ach, jak
cudownie byłoby do nich wrócić.
Teraz była już sama w dużym, pustym domu, w Wigilię. Wciąż nie mogła
się do tego przyzwyczaić, choć minęło już sporo czasu. Pamiętała.
Czas biegł szybko, przez dom przewinęła się gosposia, Pani
Stefania. Miła staruszka z którą Hania piekła pierniki, smakowały tak
samo, ten sam przepis, a jednak inaczej. To nie były pierniki mamy.
W południe dziewczynka wygrzebała małą choinkę na strychu, dzielnie
stawiając czoła stercie zakurzonych rupieci, znalazła ją obok gitary
ojca. Zamyśliła się. Choinka należała do jej brata, a miejsce jej było w
zamkniętym, zakurzonym pokoju do którego nikt nie wchodził. Mały pokoik
na piętrze zamknięty był na klucz, otwierający drogę do ciepłych,
radosnych wspomnień, a jednak sprawiających ból malutkiego serduszka.
Otworzyła drzwi, otwarły się przeraźliwym skrzypnięciem, wszędzie
kurz, brud oraz sterta wspomnień. Były to wspomnienia mimo wszystko
dobre. Dziewczynka postawiła choineczkę na biurku brata, po czym
starannie ją udekorowała. Zrobiła papierowy łańcuszek, sama. Taki sam
łańcuszek jaki tata nie pozwolił jej zawiesić na dużej choince w
jadalni. Pokój choć brudny i opuszczony, był całkiem przyjazny. W
rączkach trzymała ramkę, przez jej pęknięte szkiełko przebijał się obraz
brata, wysokiego, szczupłego, pełnego radości. Z jego pleców zwisała
mała dziewczynka, uśmiechnięta od ucha do ucha.
- Ach, jak to było dawno - pomyślała, jeszcze mocniej zaciskając malutkie, ciepłe dłonie na ramce zdjęcia.
Wieczór nadszedł szybko, wiatr ucichł, śnieg już dawno nie padał.
Po domu rozchodził się przepiękny zapach wigilijnych potraw, ktoś włożył
w ich przygotowanie sporo wysiłku. Odgłosy wiercącego się w zamku
klucza zwiastowały przybycie ojca.
Wszedł, strzepnął śnieg, zauważył. Czekała na niego, dobrze wiedziała o
której wraca z pracy, a właściwie o której godzinie może z niej wrócić.
- Mój skarbuszku kochany - powiedział ciepło. W jego głosie można było
wyczuć zmęczenie. Złapał, przytulił, odstawił... Teraz miał w ręce
walizeczkę wypełnioną jakże ważnymi papierami, po czym ruszył wziąć
prysznic. Hania nie zdążyła odprowadzić jeszcze tatusia wzrokiem, a
weszła do domu mama. Przywitała się z córeczką dosyć formalnie,
rozbierając się prawie w biegu, a wszystko po to, aby jak najszybciej
mogła się znaleźć w swoim gabinecie. Prawdziwa pani prezes we własnej
osobie.
- Mamo, tato! Pierwsza gwiazdka! Wykrzyczała dziewczynka, siedząca na
oknie w jadalni, uważnie przyglądająca się przez duże okiennice niebu.
Do jadalni zeszła mama.
- Będziemy jedli za godzinę kochanie, muszę przejrzeć jeszcze
sprawozdanie za grudzień. Hania odwróciła się w strona okna, spoglądając
w kierunku pierwszej, jedynej na niebie gwiazdeczki, samotnej, jakże
jej bliskiej. Obłoki wspomnień pochłonęły ją w całości, przeniosły
daleko, a jednak blisko. Był to ten sam dom, ta sama choinka, zastawa na
stole, ten sam kredens z osiemnastego wieku, a jednak jakiś inny. Mama
krzątała się po kuchni, doglądała wszystkiego, podśpiewując wesoło, co
rusz kosztując tu tego tu tamtego. Tata grał na gitarze, pozostałości z
czasów młodości. Na tym samym parapecie ogrzewanym przez ten sam
kaloryfer siedział wraz z nią brat, śpiewali kolędy. Uśmiech gościł na
ich twarzach w całej okazałości, a najbardziej udzielał się małej Hani.
Ach, jak niewiele potrzeba dziecku do szczęścia... A tata grał, grał
radośnie, spoglądając raz na swoje pociechy, raz to w kierunku choinki,
którą udekorowali wszyscy razem, a na której znalazły też swoje miejsce
kolorowe łańcuszki, połączone mieszanką chińskiego kleju oraz mnóstwa
zaangażowania.
Dźwięczny głos taty wyrwał Hanię z dalekiej podróży. Zasiedli do
stołu. Modlitwa była krótka, a kolacja dłużyła się, jedli w ciszy. Gdy
już wszyscy zjedli Hania nie wytrzymała.
- Mamo, tato! Zaśpiewajmy kolędy! - Zaproponowała radośnie.
- Kochanie, jesteśmy zmęczeni. Jeżeli chcesz posłuchać kolęd, włącz je sobie na tablecie - Odpowiedziała mama.
- Ale ja nie chcę! - zaprotestowała dziewczynka.
- To może rozpakujesz prezenty, słoneczko - Zaproponował tata.
- Nie chcę prezentów! Chcę mamusię i tatusia! Chcę żeby było jak dawniej! - Wykrzyczała, po czym pobiegła do swojego pokoju
Gdyby ktoś wtedy nadstawił ucha, usłyszałby cichy, samotny płacz
dziecka. A może zwyczajnie zapomniał... Po delikatnej twarzyczce
dziewczynki spłynęła łza, jedna, tylko jedna a tak mocno nasycona
smutkiem.
Gdyby ktoś wtedy zechciał nastawić uszu, usłyszałby stuk malutkich
stópek na krętych, bogato zdobionych schodach prowadzących na parter.
Gdyby ktoś wtedy otworzył oczy, zobaczyłby drobniutką blondwłosą
dziewczynkę, trzymającą się poręczy jedną chudziutką rączką, a drugą
mocno zaciśniętą na małym, czerwonym lampioniku. Była już ubrana, gotowa
do wyjścia.
Więc szła dziewczynka, w ręce trzymała lampionik, szczekał pies,
ujadał jakby ostrzegawczo. Pies jej brata. Wyrywał się strasznie, kojec w
którym się znajdował z trudem go utrzymywał, w końcu nie wytrzymał.
Pies ruszył jej tropem. A ona szła, w śniegu, zimnie i ciemności. Już
nie była sama.
Niebawem z jednolitej zimowej kołderki wyłonił się mały staw.
Usiadła na jego brzegu, bała się wchodzić na stary, ośnieżony pomost. To
tutaj przychodziła z bratem. Pamiętała jak to cudownie było się tutaj
ślizgać. Na zziębniętych usteczkach wymalował się na samo wspomnienie
mały uśmieszek. Taki mały, skromny, a ile w sobie mieścił radości.
Paluszki strasznie jej dygotały, a jednak udało się jej zapalić lampionik, nie dla niej, a dla niego, jej kochanego brata.
Pamiętała to jak dziś. Południe, ślizgali się, mieli wrócić przed
obiadem, jak zwykle. Pęknął lód, wpadła. Wszystko działo się szybko.
Ratowała się rozpaczliwie, tonęła. Głębia, choć tak naprawdę płytka,
zabierała ją w dół, mdlała, nie mogła już rozpaczliwie wołać o pomoc,
była słaba. Ostatnie co udało się jej zapamiętać to dotyk, ciepły,
słabnący, choć pewny i zdecydowany. Poczuła się bezpiecznie. Zanim
zemdlała widziała zbliżające się światełko. Było ono ostatnią rzeczą,
którą zobaczyła tego dnia. Nie wiedziała, że tym światełkiem były
promienie zimowego słońca odbijane przez wodę. Nie pamiętała w jaki
sposób znalazła się na powierzchni, choć wiedziała. W tym dniu po raz
ostatni widziała brata.
Promyk zapalonego znicza był ciepły, przyjemny.
- Och, jak dobrze, jak ciepło - pomyślała zziębnięta Hania. I wtedy
zauważyła nad taflą lodu, otoczoną śnieżną kołderką coś błyszczącego,
jasnego, tańczącego tuż przed nią, na wyciągnięcie ręki.
- Ach, jakie to piękne! - powiedziała drżącym głosem, po czym wstała i
poszła w jego kierunku. Nie czuła już zimna, było jej ciepło. Stare,
zbutwiałe deski kłaniały się nisko pod nóżkami dziewczynki. Drewniany
mostek miał nie mieć końca, prowadził ją w górę, coraz wyżej, prosto na
spotkanie z ukochanym braciszkiem. Nagle szarpnęło ją coś, mocno.
Wróciła. Pies, duży labrador położył się obok niej, grzał. Wtedy
znaleźli ją rodzice, zaalarmowani ujadaniem psa.
Światełka zmieniły kolor, były niebieskie, migotały. Karetka na
sygnale walczyła nie tylko z pustą, zaśnieżoną drogą, ale też z czasem.
Otworzyła oczy, duże niebieskie. Leżała, nie mogła się ruszać,
ściany pokoju zdobiły rysunki zwierząt. Wszędzie rozchodził się zapach
leków, jak w aptece. Hania znała ten zapach, domyślała się gdzie jest.
Ale czy na pewno? Obok niej na krześle siedział młody mężczyzna, patrzył
się na nią, a jego twarz była jakaś dziwna, jasna.
- Tak bardzo chciałam do ciebie, mój kochany braciszku. Chciałam żeby było jak kiedyś... - wyszeptała cicho Hania.
- Przecież byłem z tobą cały czas, mój mały aniołku, zawsze będę - Jego głos był ciepły, dźwięczny, uspokajał.
Zasnęła, była zmęczona. Z długiego, pustego korytarza dobiegały
odgłosy rozmowy. Trudna była to rozmowa, pełna żalu, smutku, złości, ale
również co ważne deklaracji.
- Jak mogliśmy zapomnieć o naszym własnym dziecku? - Rzuciła pytaniem w
kierunku męża, gdy już chciał jej odpowiedzieć, na korytarz
wyszedł lekarz.
- Panie doktorze, co z naszą córeczką?! Zapytała załamanym, rozpaczliwym głosem matka.
- Państwa dziecko miało dużo szczęścia, jest wycieńczona, ma nieznaczne odmrożenia. Wkrótce będziemy mogli ją wypisać.
- Panie doktorze, możemy się z nią zobaczyć?
- Tak, oczywiście. Jest teraz u niej brat.
- Kamil? Przecież on nie żyje od dwóch lat... - Oznajmiła zaszokowana kobieta.
GRATULUJEMY !!!